torsdag 31. mai 2012

1872 kilometry

Tak więc podpisaliśmy dziś umowę kupna mieszkanka. Tym samym, kolejny etap planu został wzorcowo wręcz zrealizowany - założyliśmy sobie zakup mieszkania po trzech latach od przeprowadzki do Norwegii i wygląda na to, że można według nas regulować zegarki ;)
W związku z tym, że zastąpiliśmy stare, polskie kotwice tymi nowymi - norweskimi, postanowiłem prześledzić i udokumentować trasę mojej dotychczasowej tułaczki. Z grubsza wyglądała ona tak:


View Larger Map

Nie było mi łatwo przypomnieć sobie te wszystkie miejsca, w których to bardziej lub mniej legalnie pomieszkiwałem. W każdym razie mam nadzieję, że nie przeoczyłem żadnych ważniejszych lokalizacji...

Kilka słów legendy:

  1. Jedlnia-Letnisko, Polska. Właściwie nie było to dla mnie miejsce zamieszkania. W tamtejszym szpitalu się urodziłem i miejscowość ta pozostanie ze mną już na zawsze, dlatego uznałem, że warto o niej wspomnieć.
  2. Kusocińskiego, Radom, Polska. Zaraz po urodzeniu pomieszkiwaliśmy u dziadków. Byłem zdecydowanie za mały, żeby zapamiętać cokolwiek z tego okresu. Nie wiem też jak długo i w jakiej kolejności nasza młoda rodzinka była przygarniana.
  3. Główna, Radom, Polska. Drudzy dziadkowie. Z tego co kojarzę, babcia miała domek, który planowany był do rozbiórki ze względu na rozbudowę osiedla Zamłynie. Mieszkańcy otrzymywali przydziały w nowo wybudowanych blokach, więc warto było się u babci zameldować... 
  4. Przeskok, Radom, Polska. Pierwsze mieszkanko naszego szczepu. M-3 na dziewiątym piętrze. Winda, zsyp - klasyka. Z tym mieszkaniem wiążą się moje pierwsze wspomnienia, jakie kołaczą mi się jeszcze po zakamarkach świadomości. Wpadanie do babci po kromkę chleba z masłem i z cukrem... Ban na uroczyste obchody dnia dziecka na podwórku, ze względu na spalone słońcem plecy... Drewniany statek i wigwamy na placu zabaw - błyskawicznie zaadoptowane na toalety przez okolicznych żuli... Wieszanie się z chłopakami "za ziobro" pod wpływem inspiracji historią Janosika... Wreszcie - narodziny siostry, ślubowanie pierwszoklasistów, zdobywanie sprawności jako zuch... Trochę jeszcze pamiętam, chociaż często mam wrażenie, że wspominam dawno oglądany film, a nie własne przygody :)
  5. Królewska, Radom, Polska. Miałem osiem lat kiedy się przeprowadziliśmy. Michałów był wtedy mega młodym osiedlem, co oznacza, że wszędzie wokół pełno było placów budowy - JUPPI! Ileż emocji dawały nam nocne gonitwy "ze stróżem" ;) Takiej adrenaliny nie jest w stanie zapewnić żadne plejstejszyn ;) W tym mieszkaniu dorosłem. Po podstawówce i średniej szkole nie byłem do końca przekonany co robić dalej. Złapałem jakąś dorywczą pracę na budowie, a przed wojskiem azyl dała mi Radomska Szkoła Biznesu. Nie kosztowała dużo i oprócz wspomnianej odroczki miała tę zaletę, iż była zaoczna ;) Znalem już wtedy kilku chłopaków z Pionek i tak się złożyło, że na jednej z imprez poznałem tam również Looka. Jako że atmosfera była przednia, humory dopisywały, tak więc rzucił on nieopatrznie deklarację, że jak bym nie miał się gdzie zatrzymać w Stolycy, to u niego mogę się na jakiś czas zadekować... ;) 
  6. Bertolda Brechta, Warszawa, Polska. Trochę się więc Look zdziwił, kiedy po podniesieniu słuchawki telefonu usłyszał mój głos informujący go, że właśnie wysiadłem z pociągu, jestem w centrum i nie wiem jak do niego dojechać... ;) W kawalerce ciotki Looka mieszkał już Badzio (oficjalnie) i Emil (na dziko). Ja byłem więc czwarty (w tym drugi na dziko, a ciotka strasznie była cięta na formalności). To były piękne czasy ;) Mój pierwszy kontakt z Wawką zacząłem z grubej rury - od Pragi Północ. Po jakimś czasie czuliśmy się tam na tyle "u siebie", że nawet wina w parku nam się zdarzało spożywać. Wyczyn tym bardziej ryzykowny, gdy uczestnicy mają włosy do pasa ;). Pierwsze prace zlecane przez Japę, załatwiane przez Janusza, lukratywne przydziały do Dormy, Park co czwartek - jednym słowem Majorka! No i stało się... Był to kolejny czwartek. Look wyjechał do Pionek, a my we trzech szykowaliśmy się na wyjście do Parku. Nagle zadzwonił telefon. Nie pamiętam, czy to ja odebrałem, czy Emil - w każdym razie żaden z nas nie powinien dotykać tego urządzenia. Dzwoniła ciotka, którą dość mocno zaskoczyło usłyszenie głosu, którego posiadaczem nie był ani Look ani Badzio... Look wrócił po weekendzie w wisielczym humorze. Rzucił tylko przez zęby krótkie "musicie się wyprowadzić" i wiedzieliśmy, że to koniec dyskusji.
  7. Ursus, Warszawa, Polska. W dość krótkim czasie udało nam się znaleźć z Emilem pokój z łazienką w suterenie jednego z domków na Ursusie. Nie pamiętam nawet ulicy... Pamiętam jednak, że wtedy to podjąłem decyzję o przeprowadzce do Warszawy. Jak tylko dostaliśmy z Emilem klucze - przywiozłem mój dobytek, w postaci paru ciuchów, kaset i telewizora. Było to na przełomie wiosny i lata. Okolica była całkiem sympatyczna, a dojazdy do centrum nie takie znowu straszne. Jakoś w tydzień po przeprowadzce właściciele wyjechali na weekend. Akurat tak się złożyło, że zbiegło się to w czasie z juwenaliami. W ramach przygotowań do kolejnej imprezki plenerowej odwiedziło nas trochę znajomych z akademika. Efekt - troszkę może za dużo hałasu, przerażony dziadek i zapchana toaleta. Kosztowało nas to lwią część kaucji. No i oczywiście znowu musieliśmy się przeprowadzić...
  8. Bora Komorowskiego, Warszawa, Polska. Tym razem Praga Południe i mieszkanie "na kupie". Nawet niejaki Pepe z Pionek tam pomieszkiwał (chyba już nie żyje...). Czynsz płaciliśmy w dolarach - było tego chyba ze 200, czy 250 miesięcznie. Za dużo ludzi, i Fieldorfa zdecydowanie zbyt mocno zakorkowane co rano.
  9. Edwarda Dembowskiego, Warszawa, Polska. Całkiem sympatyczne, malutkie mieszkanko na parterze z wyjściem do ogródka przez balkon. Pamiętam, że miałem swoją ulubioną budkę z chińskim żarciem na Placu Konstytucji. W pewnym momencie plac zaczęli remontować i wszystkie budy musiały się ulotnić. Jakże mi było miło, kiedy mojego ulubionego chińczyka zobaczyłem przy przystanku, tuż za blokiem... ;)
  10. Hawajska, Warszawa, Polska. Trochę większe mieszkanko. W tym czasie firma, w której pracowałem przeniosła się z Mariensztatu na Emilii Plater.Zrobiłem też wreszcie prawko - ale niestety tylko na samochód. Kategoria A jest wciąż częścią planu na przyszłość...
  11. Grójecka 53/57, Warszawa, Polska. Podobno te bloki na Grójeckiej postawione były tymczasowo dla budujących Elektrociepłownię Siekierki, czy jakiś inny obiekt strategiczny. Z tego też względu składały się na nie "mieszkania typu studio" - obrzydliwie małe klitki z aneksem kuchennym w przedpokoju i niecałymi 25 metrami kwadratowymi całkowitej powierzchni użytkowej. Idealne norki dla budujących Stolycę! Jak to często bywa  - rozwiązanie tymczasowe stało się trochę bardziej permanentne niż zakładano. Przeznaczenie również zmieniło charakter - nade mną na przykład mieszkała rodzina z trójką chyba dzieci (sic!). Gdy dochodziło do kłótni z rękoczynami i rozrzucaniem AGD, zagłuszali eter przebojem "Kopciuszek" supergrupy Mister Dex.
    Poznałem wtedy Barteza i Karolinę. Ależ to były szalone czasy ;) Hedonizm w najczystszej postaci!
  12. Dębowa, Pruszków, Polska. Pierwsza tura u teściów. Myśl o przeprowadzce do niesławnego Pruszkowa przyprawiała mnie o palpitacje serca... Odległość, dojazdy, korki, blokersi... Okazało się, że wcale nie jest tak tragicznie. Co więcej - Pruszków da się lubić! ;)
  13. Ligocka, Warszawa, Polska. Zaraz po ślubie poszliśmy z Ewcią nie tyle "na swoje", co "na samodzielne". Dość stare, powojenne mieszkanko bardzo blisko metra. Pamiętam jak zaraz po przeprowadzce Ewa miała doła, że nie mieszka już z mamusią... ;) Ależ tam były dzikie imprezy! W międzyczasie próbowaliśmy kupić mieszkanie, ale na mnie ciążył wciąż nieuregulowany stosunek do służby wojskowej. Nie, to nie! Jak nie mieszkanie, to kupiliśmy Yariska!
  14. Dębowa, Pruszków, Polska. No dobra - koniec usamodzielniania. Zaliczyliśmy powrót do teściów, na rzecz oszczędności i wejścia w rynek nieruchomości. Czas najwyższy się ustatkować! Skończyłem inżynierkę i tym samym dostałem przeniesienie do rezerwy - zdecydowany level up na scenie kredytów hipotecznych!
  15. Faraona, Pruszków, Polska. Trochę zajęło nam znalezienie tego mieszkania. Oglądaliśmy lokale nawet w Grodziu. To osiedle przy Brzozowej bardzo nam się podobało. Stosunkowo niska zabudowa, Nowa Wieś za oknem, bezpośrednie sąsiedztwo Komorowa i las w zasięgu rzutu kamieniem. Wreszcie trafiło się mieszkanie na sprzedaż! Na dzień dobry właściciel oznajmił nam, że jemu to tak właściwie nie zależy na sprzedaży i on wie, że proponowana cena jest zaporowa, ale jemu nie zależy i już! Zmarnowany czas... Gdy niedługo potem znaleźliśmy kolejne ogłoszenie na tym samym osiedlu, nie widziałem raczej sensu w nawiązywaniu jakichkolwiek rozmów. Poszliśmy jednak - najwyraźniej nie było nic lepszego do roboty... Mieszkanie spodobało nam się od razu. Minimalne skosy nadające pomieszczeniom dynamiki, 53 metry (51 użytkowe), ustawne, super widok z okna - miodzio! Wreszcie pytam o cenę i zaskok - 3 tysie za metr. Dokładnie tyle, ile planowaliśmy wydać! Zaraz potem okazało się, że tak na prawdę to ówcześni właściciele chcą mieszkanie zamienić, a nie sprzedać, ale na szczęście udało im się znaleźć inne mieszkanie do kupna, także dane nam było uczestniczyć w sporządzeniu naszego pierwszego aktu notarialnego ;)
  16. Arendalsgata, Oslo, Norge. Po wielu latach zaciekłych bojów udało mi się wreszcie obronić magisterkę. Tym samym otworzyła się przede mną droga do realizacji młodzieńczego marzenia o przeprowadzce na Północ. Podeszliśmy z Ewą do tematu dość systematycznie. Zapisaliśmy się na kurs języka, kupiliśmy parę książek i filmów norweskich autorów - jednym słowem zaczęliśmy się oswajać z myślą o wyjeździe. Ludzie traktowali nas trochę z przymrużeniem oka - ot, kolejna fanaberia po kupnie jachtu na Mazurach, lekcjach jazdy konnej i innych ekstrawagancjach, na które sobie pozwalaliśmy... W głębi serca i nam wydawało się to dość abstrakcyjne i związane z bliżej nie określoną, ale jednak dalszą przyszłością. Dlatego też serce zabiło mi mocniej, kiedy to w czasie apogeum poprzedniego kryzysu, po niespełna trzech miesiącach poszukiwań (będąc w Polsce) zostałem zaproszony do Oslo na rozmowę o pracę! Od samego początku czułem, że ja i Hugin jesteśmy sobie przeznaczeni. Firma operowała na rynku, na którym miałem kupę lat doświadczenia. Do tego nazwa - nie dość, że poważnie rozważaliśmy ją wcześniej z Ewą dla naszej łódki (ostatecznie ochrzczonej Blodughadda), to jeszcze na 30 urodziny zafundowałem sobie na klacie tatuaż przedstawiający Hugina i Munina ;) No i stało się - 17 maja 2009 roku wszedłem w progi naszej pierwszej, norweskiej przystani na Sagene.
  17. Tors gate, Oslo, Norge. Po kilku cyklach emocjonalnych górek i dołków towarzyszących naszym pierwszym miesiącom na emigracji, przyszedł okres względnej stabilizacji. Ja okrzepłem już w pracy i zdążyłem pospłacać zobowiązania, a Ewa po przygodzie w przedszkolu dostała pracę w Nokii. Po raz pierwszy przypomnieliśmy sobie wtedy o celu przyjazdu do Norwegii: ma być miło i wygodnie! Skoro tak, to postanowiliśmy przeprowadzić się do większego mieszkanka w najdroższej dzielnicy Oslo. Do tego mieszkanie na ulicy Tora jest samo w sobie cool ;) Tu też przyszła na świat Wanda. Niezależnie od okoliczności - jej podróż początek ma w stolicy Norwegii - Oslo (tak jak mój w Jedlni - Letnisko ;))
  18. Nebbejordet, Oslo, Norge. Od kiedy pamiętam, zawsze odpoczywałem w miastach. Nie wyobrażałem sobie jak można jechać na wakacje na wieś. NUUUDAAA!!! Miasta oferują chaos, którego potrzebowałem. Kolorowe witryny sklepów, knajpki, targowiska - w takim otoczeniu czułem się najlepiej. Zacząłem zmieniać upodobania jakoś przy okazji pierwszych wypadów na Mazury (które poznałem dość późno). Nagle przypomniałem sobie zapachy natury z dzieciństwa. Ucieszyły mnie te wspomnienia i zarazem przeraził fakt, że tak się od nich zdystansowałem faworyzując miejskie klimaty. Na własne życzenie odebrałem sobie kontakt z naturą. Także wyjazdy na Mazury były dla mnie swoistym przebudzeniem. Podobnie osiedlenie się w Pruszkowie - na granicy lasu. Od tego czasu stopniowy powrót do natury jest dla mnie jednym z ważniejszych celów na drodze o downshiftingowej nirwany. Na szczęście w Oslo nie jest ciężko wyprowadzić się "na wieś". Co prawda dla wielu lokalsów dystans 12 kilometrów od centrum jest zabójczy, ale z Pruszkowa mieliśmy 25, więc 8 minut spędzonych w pociągu nie robi na mnie większego wrażenia. Tym bardziej, że w zamian mam ogródek i 300 metrów do lysløypy ;)

Tym oto sposobem, w ciągu 35 lat pokonałem dystans 1872 kilometrów. Wydaje się niedużo, ale jak pomyślę o wszystkich przystankach jakie zaliczyłem do tej pory, aż ciężko uwierzyć, że tyle tego już bylo...

Ingen kommentarer:

Legg inn en kommentar