torsdag 29. desember 2011

Pierwsze Słowiańskie Prawo brzmi: "Nie biegnę!"

Właśnie końcowi dobiegają the Best Święta Ever! Teoretycznie nic nie zapowiadało, ażeby te miały być w czym kolwiek lepsze. Inne - to na pewno! Ale lepsze? Właściwie, to wręcz przeciwnie! Mroźna Północ zawiodła w kwestii śniegu. Kotwiczka Wanda nie pozwoliła Ewie rzucić się w wir komercjalizmu, który zazwyczaj jest jedną z głównych atrakcji (świąteczne witryny wprowadzające w nastrój już od końca października). A przez internet to nie to samo... I nawet mandarynkami się nie mogliśmy poobżerać... Także teoretycznie powinno być dość szaro. Wyszło jednak zgoła odmiennie! Cały czas zastanawiam się nad istotą tego fenomenu. Jak nauczyć się tego zaklęcia tak, żeby móc oczarowywać każdy, nowy dzień? Jak na razie doszedłem do dwóch wniosków.

Po pierwsze - po raz kolejny przekonałem się jak wiele jesteśmy w sranie wyczarować z Ewą we dwoje. W ciągu tych wszystkich lat spędzonych razem do tej pory zawsze współdzieliliśmy troski i radości - nierzadko wręcz do porzygania. I to działa. Dla nas to działa. Wiem, że razem jesteśmy w stanie osiągnąć wszystko, co nam się tylko zamarzy! Kocham Cię Kochanie :* Tym bardziej, że MusBor został zasilony Wandalkiem ;) Czuję, że w tej konfiguracji nic nas nie powstrzyma ;)

Po drugie - muszę wyhamować. Nauczyć się spacerować. Przestać gonić w wyścigu z samym sobą (?) To moja kolejna "eureka". Od kiedy pamiętam - biegnę! Cały dzień - od samego rana. Start! Śniadanie, golenie, buty i już po 30 minutach od opuszczenia łóżka spocony czytam maile w pracy. Kolejne 8 godzin - szybciutko! Wtłoczone poczucie obowiązku nie pozwala mi na prywatę. Czasem denerwuje każdy kolejny, migający komunikator. Praca, praca, trzeba zamykać taski! I wreszcie jest - 8 godzin wyrobione! Ha det i biegiem do domciu! Zakupy trzeba zrobić po drodze? Cholera - to mi spieprzy wynik! Ufff ... już w domu ... zdążyłem ... Czy wygrałem? Nie wiem. To nie ważne. Ważne, że jutro też trzeba się ścigać, a 'dziś' można uznać za zamknięte. Który dziś? Szesnasty? No dobrze - byle do pietnastego...

Zapamiętałem wywiad z Tymochowiczem. Powiedział w nim, że wdzięczny jest swoim rodzicom za to, że nauczyli go żyć 'teraz'. Zazwyczaj młodzi ludzie żyją przyszłością: za 5 lat skończę studia, za 3 lata zdobędę uprawnienia, za 15 lat spłacę kredyt, za 6 lat mała idzie do szkoły i wtedy... No właśnie - co wtedy? Nastąpi magiczny moment, w którym poczujemy się spełnieni? Nirwana? Raczej nie... Albo pojawią się kolejne punkty w przyszłości odmierzające rytm życia, albo zaczyna się żyć przeszłością: pamiętasz te wczasy w Bułgarii? To były czasy... W tym schemacie nie ma czasu na życie 'teraz'. Pamiętam ten wywiad już od dawna, a jeszcze się tego nie nauczyłem... Muszę zwolnić! Pójść do pracy spacerem! Inną drogą! W pracy - znaleźć czas na telefon do kumpla. Po drodze zajrzeć do nowej piekarni.


Tak właśnie było w te święta. I chyba dla tego były tak zajebiste!



Testujemy Blogsy.

Ewa narzeka na Bloggera. Nie ma się co oszukiwać - ipad nie jest narzędziem do tworzenia. Jest idealny do przeglądania twórczości ;) Prostota, a wręcz toporność obsługi obejmuje również aplikacje tworzone na to urządzenie. I tu zaczynają się schody... W momencie, gdy aplikacja korzysta z zasobów spoza mac-świata rezultaty są różne. Blogger wymieniany jest jako jedna z lepszych aplikacji do tworzenia wpisów na blogspota. Nietety jest mega niestabilna. Po utraceniu kolejnego wpisu Ewie się ulało... No a przecież nie mogę pozwolić, żeby przestała aktualizować swojego bloga... Tak więc testuje inne aplikacje, które to ponoć są idealne do pracy z blogspotem. Na pierwszy ogień poszedł Blogsy. Ogólne wrażenie jak najbardziej pozytywne. Edytor wysiwyg spisuje się ok. Do tego oferuje funkcje undo / redo, które mogą okazać się dość pożyteczne. Fajnie też rozwiązana została kwestia zarządzania obrazami (największy problem przy korzystaniu z webowego interfejsu blogspota). Także byłoby niemal idealnie, gdyby nie dziwne komunikaty o ograniczeniach na ilość żądań za pośrednictwem OAuth, jakie to ponoć narzuca google... Jeżeli ten sam licznik obejmuje blogspota i picasę, to faktycznie może być krucho... Nie wiem też jakie dokładnie są ograniczenia googla na użycie OAuth. No nic - trzeba to przetestować...

Wandzia
Wanda przesyła całuski.

søndag 18. desember 2011

Powrót do normalności

Chyba udało nam się z Efcią prawie powrócić do normalnego trybu funkcjonowania. Dowodem mój kolejny popis kulinarny ;) Przymierzałem się do pinnekjøt już od dłuższego czasu, ale jako że nie mam doświadczenia w przygotowywaniu czerwonego mięsa poprosiłem o pomoc autochtonów. Obiecany przepis dostanę pewnie w nadchodzącym tygodniu, ale nie udało mi się tak długo wytrzymać i wziąłem tego barana za rogi sam - z pomocą wójka Googla. Okazało się, że w sumie temat nie jest tak bardzo skomplikowany. Mięso jest zasolone i zasuszone, więc trzeba je namoczyć przez ok. 30 godzin w temperaturze pokojowej. Jeżeli nie chcemy bardzo słonego - wodę można zmienić. Proces namaczania można delikatnie przyspieszyć namaczając w lekko ciepłej wodzie. Potem wystarczy uparować mięso przez ok. 3 godziny.
Do parowania trzeba przygotować w garczku rusztowanie z patyczków brzozowych. Wodę zalewa się do poziomu konca rusztowania. Mięso można ułożyć w piramidkę.
I gotowe...
Danie uzupełniły ziemniaczki i pure z brukwi. Nawet dobre wyszło ;)

Poza tym - udało nam się znaleźć idealną choinkę.
Efcia zajęła się tworzeniem świątecznego nastroju. Jak dla mnie - brakuje tylko prezentów ;)

mandag 12. desember 2011

Pierwszy miesiąc Małej Mi.

Młoda skończyła pierwszy miesiąc. I tak nie ma czasu na refleksję... Warte odnotowania – miałem najdłuższy od 14 lat urlop. Całe 3 tygodnie. Upłynął jak jeden dzień. Dla kontrastu – przez ubiegły tydzień w pracy czułem się jakby czas wręcz się cofał. I nie mogę powiedzieć, żebym się nudził...
Mikrobi jest coraz bardziej interaktywny. Co prawda nadal uśmiechy rozdaje dość przypadkowo i to prawdopodobnie reagując raczej na puszczenie bąka a nie dla tego, że słyszy mój głos. Niemniej – uśmiechy są. Ogromny skok rozwojowy! ;)
Chciałem Młodej sprawić jakiś upominek, ale nic na siłę. (downshifting! downshifting!) Witryny po drodze z pracy do domu nie podpowiedziały nic rosądnego. Poczekamy zatem na choinkę...

W odniesieniu do poprzedniego wpisu – znalazłem całkiem 'na temat' publikację. Co prawda trochę w innym kontekście („Why I hire people who fail.”), ale poruszająca dokładnie to samo zagadnienie. Fragment warty przytoczenia:
„Jeżeli od czasu do czasu nie popełniasz błędów oznacza to, że prawdopodobnie się nie rowijasz. Pomyłki poprzedzają zarówno innowację, jak i sukces. Ważnym jest więc celebrowanie pomyłek jako centralnego elementu w każdej z kultur.”
Muszę przyznać, że chociaż chodziło mi z grubsza o to samo, to nie udało mi się raczej zachować tej samej lekkości wpisu. Za dużo frustracji? No cóż – załóżmy, że poprzedni wpis w pewnym stopniu był porażką na polu formułowania myśli i przelewania ich na cyfrowy papier. Teraz tylko wyciągać wnioski i zapamiętać lekcję ;) Jeszcze jedno fajne zdanie:
„W naszych biurach nie poprzestajemy na promowaniu podejmowania ryzyka – my wymagamy porażek.”
Tak więc z porażką trzeba się po prostu zaprzyjaźnić. Zaakceptować ja i przede wszystkim przestać demonizować. Każda porażkę da się przekuć na pozytywne doświadczenie. Kwestia percepcji... ;)

fredag 9. desember 2011

Nie chcę być idealny!

Tak - nie chcę być idealny! Uświadomiłem sobie właśnie, że jest to jeden z moich ważniejszych manifestów. Jest to również jeden z fundamentów mojej wizji downshiftingu.
Zawsze byłem pełen empatii. Mając świadomość własnych słabości zawsze byłem daleki od krytykowania innych. Przynajmniej staram się być... Często jest to powodem drobnych sprzeczek z Ewą, która zarzuca mi, że odbieram jej niejako prawo do bycia z czegoś / kogoś niezadowoloną. A to nie jest tak. Ja po prostu staram się zobaczyć człowieka po tej 'drugiej' stronie. Człowieka z jego historią i nastrojem w danej chwili. Oczywiście nie zawsze mi to wychodzi. Nadal jestem pełen uprzedzeń i mam nadzieję, że z czasem dojrzeję na tyle, żeby się z nimi zmierzyć.
Podobnie jest z plotami (które uwielbiam!). Przed osądzeniem sytuacji zawsze staram się uchwycić szerszy kontekst. Pamiętać o tym, że dane mi było uslyszeć tylko fragment relacji za jakiegoś wydarzenia, a właściwie czyjejś interpretacji tego co się stało. Często okazuje się, że zasłyszana sytuacja, a właściwie jej obraz zbudowany na podstawie ploty, nabiera zupełnie innego znaczenia po poznaniu jednego szczegółu więcej.
Nie lubię zatem ludzi, którzy zawsze mają pełno historii o wszelkiej maści debilach, którzy ich otaczają. Wszędzie. W pracy. W urzędzie. W autobusie. Poniżyć kogoś, żeby wywyższyć siebie. Pielęgnacja własnego ZPZ (Zajebistego Poczucia Zajebistości). Nie lubię, bo jestem świadomy błędów, które sam popełniam (strasznie to nieamerykańskie - ot, niska samoocena wychodzi). Kieruje mną bardzo prosta logika. Nie lubię, gdy inni wykorzystują moje potknięcia, żeby mnie upokorzyć. Nie lubię też robić drugiemu, co mi jest niemiłe. Cała filozofia...
Takie zachowania pogłębiają jeszcze frustrację. Ludzie czują coraz większą presję, żeby być idealnymi. Mają świadomość, że najdrobniejsze potknięcie będzie przez kolejne dni, miesiące, lata bohaterem plot przy kawie. Czasem wiaderko zimnej wody jest jeszcze szybsze i bezpośrednie. Po łapkach można dostać od razu ('mówi się TĘĘĘCZA'). Na szęście stres wyścigu szczurów można wyładować potem w internecie zjeżdżając sukienkę Kasi Cichopek.
Kurde - Veto! Nie zgadzam się! Będę mówił TENCZA. Czasem warto skupić się na treści, a formę po prostu olać! Przecież chodzi o komunikację. Tą związaną z przedmiotem rozmowy. I tą ukrytą też. Tą, którą dajemy przekaz co myślimy o sobie nawzajem i ile mamy dla siebie zrozumienia i szacunku.
Tak więc od dziś ćwiczę downshifting przez akceptację własnej niedoskonałości. Nie oznzcza to, że porzucam chęć jakigokolwiek rozwoju. Wręcz przeciwnie! Chodzi raczej o to, że chcę świadomie wybierać dziedziny, które to naprawdę JA chcę zgłębiać i poznawać je w MOIM tępie.

torsdag 8. desember 2011

Żarty na bok.

Zima wreszcie raczyła o sobie przypomnieć. W sumie, to aż wstyd że robi to tak późno - tym bardziej na północy, która niejako z zasady powinna być mroźna. Tak przynajmniej twierdzi większość naszych znajomych z Polski, bo my na razie aż tak wyraźnej różnicy nie odczuliśmy ;)
Dziś  rano 6 na minusie, więc przy wyborze okrycia wierzchniego ważną cechą była możliwość zapięcia pod samą szyję. Martensy obtarły, więc żeby dać odpocząć nogom - obuw lżejszy, acz wciąż zimowy. Ślizgo w każdym razie tak samo. W pracuni dzień zleciał bez większych emocji. W drodze powrotnej oparłem się pokusie nabycia czegokolwiek dla chwilowej przyjemności - dzienna lekcja z downshiftingu odrobiona!
Śniegu w mieście jeszcze jak na lekarstwo - albo wręcz wcale. Gazety donoszą, że na Tryvannie warunki do jeżdżenia nawet są, ale nawet z poczuciem ulgi pogodziłem się z myślą o abstynencji do końca roku. No chyba, że Bartek przypomni sobie o mnie przy przygotowywaniu sprzętu do sezonu. W końcu ma żelazko... ;)
Po południu też zimno. Trzeba wygrzebac kalesonki. I dłonie marzną. Przydały by mi się rękawiczki. Takie ładne - czarne, skórzane. Powinny być ciepłe, bo to w koncu mroźna północ. Ale zdecydowanie bardziej wyjściowe niż sportowe. Po powrocie do domu dochodzę jednak do wniosku, że nie potrzebuję rękawiczek. Mam przecież. Co prawda nie są skórzane ani nawet czarne, ale też dadzą radę. W końcu odkurzacze też są fajne ... ;)

onsdag 7. desember 2011

Pierwszy śnieg, kolejny szlif...

No więc stało się... Dziewczyny obudziły mnie o trzeciej. Po kilku niudanych próbach powrotu w objęcia Morfeusza poddałem się i zaserwowałem sobię trochę wcześniejszą niż zwykle owsiankę. Jednym słowem - pierwsza (prawie) nieprzespana noc dopisana została do rachunku doświadczeń świeżego taty. W pracuni oczywiście pełne zrozumienie dla moich przekrwionych oczu i wyraźnega spadku produktywności. Nawet mi się to podoba. Chyba zaczynam rozumieć moc okresu jako oręża dziewczyn wytaczanego zazwyczaj na lekcjach WueFu... ;)
Szczerze - nawet nie było tak źle. Najwyraźniej dwie kawy ekstra i dodatkowe 30 minut naświetlania zdały egzamin!

A na świecie w międzyczasie spadł śnieg. To i fakt, że w drogę do fabryki wyruszyłem w środku nocy - zaraz po 6, zainspirowały mnie do zrobienia kolejnej niestandardowej dla mnie rzeczy - wzięcia ze sobą aparatu. Także dziś jako bonus kilka jeszcze ciepłych fotek.




P.S. Nowy Burzum przy nowym Taake wieje nudą. Oj, chyba zaczynamy odgrzewać kotlety, żeby zarobić na spłatę grzywien...

tirsdag 6. desember 2011

A tak w ogóle, to dziś Mikołajki...

W słusznym kierunku.

Co prawda przegapiłem już jeden dzień, ale szczerze - nawet jara mnie to pisanie. Faktycznie całkiem ciekawa autoterapia. Do tego za darmo (nie licząc według 'czas to pieniądz' ;)). Tylko właśnie - autoterapia miała być.. Żeby się z depresji podźwignąć, tudzież nie dać małpie. I niby działa, ale czy przypadkiem nie bez skutków ubocznych? Jak wspomniałem - całkiem przyjemne to blogowanie. Tematy same napływają w ciągu dnia. Jeden za drugim. Czasem nawet trzeci i czwarty... i nagle łapię się na tym, że zaczynam na bieżąco komentować w myślach to co właśnie robię myśląc o sobie w osobie trzeciej. Taka narracja .. ;) Brakuje tylko motywu muzycznego jak w odcinku "No Bones About it" Family Guy, kiedy to Peter wygłaskał dzina z butelki piwa...
 Ale wracając do tematu - czy to aby nie początek jakiejś shizy? ;) Z deszczu pod rynnę heh... No ale nie - no nie dajmy się zwariować. A z resztą - taki własny temat muzyczny to nawet fajna sprawa!
Poza tym - wróciłem do pracuni. Już po 6 godzinach siedziałem purpurowy dzięki zaufaniu jakie to okazał mi szefuńcio w kwestii ile i kiedy urlopu wykorzystałem i ile dni mi jeszcze zostało. Na szczęście obroniłem swojego, ale świeżej krwi zepsutej trochę mu zawdzięczam. Nic to - jeszcze lekko ponad dwa miesiące.
Dziewczyny same w domu drugi dzień. Nawet dają radę. A na świecie - pierwszy śnieg (mizerny, ale zawsze), znów te same budki udające julemarked (z nieśmiertelnym samskim namiotem) i iluminacja Karl Johana, przy której Nowy Świat prezentuje się jak Manhattan (sam nie wierzę, że to napisałem).

søndag 4. desember 2011

Downshifting by example.

Miało być na temat mojej definicji downshiftingu. Ale nie będzie. Będzie wpis, który logicznie powinien pojawić się dopiero po zdefiniowaniu pojęcia, bo do niego bezpośrednio nawiązuje. Ale kolejność jak widać też może być wywrócona do góry kołami. A co - mój blog!
Z drugiej strony może nie do końca taka z tego profanacja. Bo przecież zamiast poświęcać jeden, spójny i zamknięty wpis definicji downshiftingu - mogę spróbować stworzyć taką definicję na przestrzeni wielu wpisów. Definicja nie musi też być teoretycznym wywodem. W zamian mogę ją oprzeć na przykładach, które moim zdaniem wpisują się w moje pojęcie downshiftingu. I taki też przykład dziś.
Bez względu na to jak bardzo mieszane uczucia mam w stosunku do Fenriza - zawsze będę darzył go wielkim szacunkiem za niewymierny zastrzyk doznań jakie mu zawdzięczam jako jednemu z praojców Norweskiego Black Metalu.W sumie już samo przejście Darkthrone od szwedzkiego death było czystą formą downshiftingu. Po wyśmienitym technicznie i klimatycznie 'Soulside Journey' w Peaceville nie uwierzyli Nocturno Culto, że o to przywiózł im nowy materiał Darkthrone - 'A Blaze in the Nothern Sky'. Regresja techniczna, brzmieniowa i kompozycyjna w takiej skali nie miała chyba precendensu.
Ileś lat później Fenriz zapytany o swojego idola jeżeli chodzi o perkusję - bez wahania wymienia Phila 'Philty Animal' Taylora z Motorhead, ze względu na jego nichlujną i często nierówną grę. Mijają kolejne lata, w wiodącą pozycję Darkthrone nikt nie śmie wątpić i nagle w 2006 roku wychodzi 'The Cult is Alive', którym Fenriz wycina numer całemu BM-światkowi zwracając się w strone punk / crust punk.
Dla czego są to dla mnie przyklady downshiftingu? Wszystkie te ruchy byly przede wszystkim szczere. Swiadczą też o ciągłej opozycji Fenriza wobec współczesnym trendom. Tych przykładów znalazłbym dużo więcej śledząc poczynania Fenriza. Co jeszcze jest ważne - Fenriz pokazał, że nie chodzi o techniczne umiejętności, gładkie brzmienie i generalnie - dążenie do powszechnie rozumianej doskonalości. Dla niego doskonałością właśnie jest niechlujna i nierówna gra Plugawego Zwierzaka ;) Wbrew pozorom nie oznacza to jednak pójścia na łatwiznę i porzucenia jakiegokolwiek rozwoju. Podążanie ścieżką regresji również wymaga pracy, wysiłku i wyrzeczeń. Czasem może być ona nawet bardziej zawiła i niedostepna niż ścieżka szkolnej perfekcji. Jaka jest zatem różnica? Wydaje mi się, że szczerość wobec samego siebie. Efekt końcowy powinien szczerze zadowalać samego twórcę, a nie opinię publiczną i społeczeństwo skażone komercjalizmem i 'konwenansami'. Dość dobrze podsumowuje to złota myśl: 'You were born an original. Don't die a copy.' Może to jest właśnie istota downshiftingu? W każdym razie moim zdaniem nie jest to wcale takie łatwe...

lørdag 3. desember 2011

Produkcja chwilowo wstrzymana.

Dziś nie mam siły sie zmóżdżać. Mam poczucie kolejnego dnia przeciekającego przez palce, ale jest to przynajmniej niesprawiedliwe. Był spożywczak, była poczta, co więcej - była wizyta. Z czystym sumieniem mogę też sobie i Ewie dorzucić zdobycie kolejnych szlifów w chustowaniu i okazuje się, że rachunek ostateczny nie jest tak mizerny. Good. Mam nadzieję, że Wanda wychodzi na prostą. Oby ta noc była spokojniejsza dla obu moich dziewczyn. Może jutro pofilozofuję. A w poniedziałek come back do pracuni, czyli powrót do słuchania wybitnych historii wybitnych znajomych znajomych i kontynuacja tworzenia mojej własnej.

P.S. Na górze dyskoteka. A przestrzegano mnie przed Frognerem... ;)

fredag 2. desember 2011

Autor -> dzieło -> właściciel.

Wspomniałem o downshiftingu w moim wydaniu. Żeby nie było to puste pojęcie – warto spróbować je zdefiniować. I tu miejsce na dygresję...
Jakiś czas temu czytałem wywiad z niejakim Vicotnikiem, mózgiem Dødheimsgard a.k.a. DHG. Wywiad – jak to wywiad z muzykiem i kompozytorem. W sumie nic szczególnego, co wyróżniało by go spośród tysięcy mu podobnych. Z całości zapadła mi jednak w pamięć wypowiedź Vikotnika, w której ustosunkował się on do własnej twórczości. Otóż, jako autor, uważa się on właścicielem tworzonej przez siebie muzyki tylko do momentu publikacji. Od tej chwili „dzieło” automatycznie staje się własnością odbiorcy. Proste? Kolejna oczywista oczywistość, której jednak nie bylem zasze świadomy... ;) Ale taka jest przecież rzeczywistość. Co kogo obchodzi ‘co autor miał na myśli?’ Ważne są odbiór i interpretacja. Może dla tego tak wielu twórców docenianych jet dopiero po śmierci .. ;) I dotyczy to właściwie każdej formy twórczości. Idąc dalej – każdej myśli i idei. Przecież to właśnie różnice w interpretacji przekazu są źródłem problemów komunikacyjnych.
Pamiętam jedną z moich ‘eurek’, kiedy to uświadomiłem sobie, że idea ma szansę być szczerą i prawdziwą tylko wtedy, jeżeli należy do mniejszości. Im więcej zwolenników danej idei – tym więcej interpretacji, które zaczynaja coraz mocniej odbiegać od siebie i od właściwego sedna samej idei.
I oto otwarte drzwi zostały wyważone po raz kolejny... Jak po nitce do kłębka, tak po ciągu rozważań dotarłem do Platona, który powyższe dylematy dokładnie przemyślał, przedyskutował i zapiął w definicji idealizmu ontologicznego prawie 2500 lat temu...  Trochę to deprymujące, ale widać na tym życie polega, że w pewnych kwestiach człowiek musi być ślusarzem, zamiast po prostu nacisnąć klamkę ;)
Dobra – czas zamknąć dygresję. W którymś z nastepnych wpisow wcielę się w ucznia Demiurga i postaram się uformować własną definicję downshiftingu. Nie będzie to definicja idealna. Będzie mocno zanieczyszczona moją subiektywną interpretacją. Co więcej – może się ona niejednokrotnie zmienić w czasie...

torsdag 1. desember 2011

Stało się...

To przynajmniej trzecie podejście. Czy tym razem się uda? Czy wystarczy mi chęci i zapału? Wierzę, że tak. Tym razem czuję, że nie działam na siłę - wbrew sobie. Trochę przeraża mnie kwestia dopieszczenia oprawy graficznej, potencjalne ortografy i takie tam, ale w końcu pozwoliłem sobie na komfort bycia ignorantem, więc na pohybel. Postaram się potraktować blogowanie jako jedno z narzędzi downshiftingu w moim wydaniu. Sam jestem ciekawy co z tego wyjdzie tym razem .. ;)

P.S. Nawet nie zauważyłem, że dziś pierszy dzień grudnia. Nawet dobrze się składa.