tirsdag 27. mars 2012

Listy, paczki, przesyłki...

Początek tego tygodnia odznaczył się nadejściem kilku dłużej, bądź krócej oczekiwanych przesyłek. Między innymi dotarł wreszcie jeden z moich prezentów urodzinowych. pokonanie 2221 kilometrów zajęło mu 19 dni, co daje średnią prędkość 4,87 km/h. Ot - spacerek... ;)




Najważniejsze, że dotarł w jednym kawałku.
Co prawda nadal mamy marzec i do urodzin trzeba poczekać jeszcze kilka tygodni, ale przecież MUSIAŁEM sprawdzić, czy "wszystko w porządku". Na szczęście Ewa dała się przekonać ;) Jest zdecydowanie lepiej, niż tylko "w porządku" ;)

mandag 26. mars 2012

Miejskie - wiejskie żarcie

W weekend pogoda bardziej niż dopisała. Udało nam się wykorzystać oba wolne dni na dość długie spacery. W sobotę wybraliśmy się na bondensmarked, który tym razem miał miejsce w parku Birkelunden. Miło było odwiedzić nasze 'stare śmieci'. Co prawda mieszkaliśmy trochę wyżej - na Sagene, ale okolice Thorvald Meyers gate i Markveien odwiedzaliśmy wtedy nawet kilka razy dziennie.

Słońce w Oslo bywa naprawdę agresywne. Świeci tu pod dużo niższym kątem niż w Polsce. Nawet w południe atakuje prosto w oczy. Doceniłem inwestycję w korekcyjne okulary słoneczne. Mogłyby być nawet jeszcze ciemniejsze, ale komfort jaki dają i brak konieczności noszenia szkieł kontaktowych są nie do przecenienia. Mikrobi okulary zostawiła w domu, więc słońce trochę ją w końcu rozdrażniło. Po krótkiej kłótni usnęła jednak w drodze powrotnej.
Spacer rozciągnął nam się na ponad 5 godzin, także wygłodniali, zaraz po powrocie zabraliśmy się za obiad. Tym bardziej, że udało nam się na targu zaopatrzyć w małe eko-conieco.

 Rezultat, mimo małych niedociągnięć, smakował przewybornie. Za tydzień Ewa czaruje w kuchni.

W niedzielę wybraliśmy się z kolei za miasto na pierwszy visning. Mieszkanie rozkładem i metrażem było wręcz idealne. Do tego taras z ogrodem - rewelacja! Niestety - zaraz po wejściu do środka uderzył nas smród stęchlizny i wilgoci. W przypadku niemal 50-letniego domu była to natychmiastowa czerwona kartka. Szukamy dalej! Niemniej - spacer był udany, a przy okazji zafundowaliśmy chrzest bojowy wózkowi w konfiguracji spacerowej. Efekt - Mikrobi Approves! ;)

Dzisiejszy margines dotyczy historii z ubiegłego weekendu. Na początku marca złożyłem kilka wizyt w jednym z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów. W standardzie powinna wystarczyć pojedyncza wizyta, ale życie zgotowało mi kolejną mikroprzygodę, także moich wizyt było razem trzy. Ostatnia z nich miała na celu ponowne pobranie odcisków palców, bo pierwsza próba okazała się niedokładna. Dowiedziałem się o tym w piątek, ale tego dnia już nie zdążyłem, więc wizytę zaplanowałem na poniedziałkowy poranek. Domyślałem się co spowodowało zły odczyt - od tłuczenia się na perkusji mam paskudne odciski, szczególnie na kciukach. Ewa poradziła mi, ze na rehabilitację dłoni nie ma lepszego środka niż Grønnsåpe. Cały weekend spędziłem więc fundując moim dłoniom kąpiele, peelingi i wszelkiej maści inne zabiegi, mające na celu doprowadzenie kciuków do jako-takiego stanu używalności. Oczywiście nie udało mi się osiągnąć rezultatu, który dał by mi spokojnie usnąć. Z duszą na ramieniu stanąłem w poniedziałek rano w kolejce do jednego z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów. Nie byłem co prawda umówiony, ale wpuszczono mnie na szczęście. Nawiedzona specjalistka od psychoanalizy z okienka nr 3 najpierw gorąco przeprosiła mnie za zamieszanie, po czym poprosiła mnie o ponowne przyłożenie do czytnika czterech palców lewej dłoni - wszystkich za wyjątkiem kciuka... No cóż - przynajmniej się odmoczyłem przez weekend ;) Dziś otrzymałem ostateczne potwierdzenie, że wszystko przebiegło pomyślnie dla mnie i przez najbliższe 10 lat nie będę musiał odwiedzać jednego z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów.

tirsdag 13. mars 2012

Zdecydowanie niedotrzymana obietnica, czyli kłamstwo fotobudki

Dziś otrzymałem ostateczne potwierdzenie faktu, którego domyślałem się już od jakiegoś czasu, ale nie chciałem dopuścić do świadomości. Bo ileż można znieść?

- Święty Mikołaj nie istnieje.
- Jak się skończy wszystkie szkoły, to wcale się nie ma więcej czasu na pierdoły.
- Filmy o Winnetou nakręcili Niemcy w Chorwacji, a sam czif był grany przez Francuza.
- Na świecie nie ma tylko prawdy i nieprawdy.

To tylko niektóre z całej serii rozczarowań, którymi częstuje nas życie. Dziś dostałem po twarzy kolejnym.
Pewne podejrzenia narodziły się już przy okazji wymiany prawa jazdy na norweskie, ale wtedy nie dawałem jeszcze wiary. Puściłem też mimo uszu podobne doświadczenia Oli. To przecież musiał być przypadek! A jednak...
Od dziś ostatecznie wiem, że fotobudki kłamią! Te wszystkie reklamy, filmy, teledyski, w których to rozbawieni ludzie zazwyczaj pod wpływem impulsu wpadają do przypadkowo spotykanych fotobudek, by szalonymi zdjęciami uwiecznić radosne chwile... KŁAMSTWO!
Efekt zainwestowanych 80 koron i około 15 minut spędzonych na rozpaczliwych próbach przyjęcia pozycji pozwalającej uzyskać w miarę zadowalający kadr można użyć co najwyżej w policyjnych kartotekach. Oto niepodważalny dowód*:


* - zdjęcie nie zostało poddane ŻADNYM dodatkowym obróbkom cyfrowym, bądź analogowym.

A może po prostu nie byłem wystarczająco rozbawiony i spontaniczny?

søndag 11. mars 2012

Roztopy

Na dziś nie mam zbyt wiele do napisania. Weekend zmierza ku końcowi. Udało nam się dzisiaj zaliczyć dwa spacery - razem bite dwie i pół godziny w przerwach pomiędzy lekturą i tysiącem mniej lub bardziej standardowych zajęć z Mikrobim.



lørdag 10. mars 2012

O starych przyjaciołach, którzy trwają, zmierzchu starych tradycji i nowych postanowieniach

Kilka dni temu opisałem wyniki moich poszukiwań wypaśnych chronometrów. Uznałem, że było to trochę nie fair wobec zegarka, który jest ze mną już od 17 lat. Mojego Atlantica dostałem od dziadka "na osiemnastkę". Nie znam dokładnie jego (zegarka) historii, ale z tego co kojarzę - dziadek kupił go niedużo wcześniej. Tak mi się przynajmniej wydawało... Poszperałem trochę w necie i niewykluczone, iż jesteśmy niemal rówieśnikami. Może jestem nawet młodszy. Zaskoczyło mnie, że pomimo stosunkowo dużej popularności tego zegarka (przynajmniej sądząc po archiwalnych aukcjach Allegro) nie udało mi się tak na prawdę znaleźć wiarygodnych informacji na temat charakterystyk technicznych, lat produkcji, itp. Jedynie szablonowe peany towarzyszące tymże aukcjom, jak na przykład:
"...
Witam. Szwajcarski zegarek firmy istniejącej od 1888 roku Najpopularniejszy model z perłową tarczą. ATLANTIC WORLDMASTER ORIGINAL 17 JEWELS. ZEGAREK WSZYSTKIE CZESCI POSIADA ORYGINALNE. Szkło oryginalne z ramką. Koperta oryginalna -nowy chrom polerowany na lustrzany szlif. Koronka oryginalna z literką 'a'. Mechanizm oryginalny, pięknie gliszowany na 17 kamieniach. Opis: swiss sewenteen 17 jewels . Tarcza fabrycznie oryginalna opis: ATLANTIC WORLDMASTER ORIGINAL 17 JEWELS WATERPROOF ANTICHOC ANTIMAGNETIC T SWIS MADE T. Wskazówki złocone, oryginalne, wypełnione fosforem. Dekiel stalowy oryginalny - zakręcany z uszczelką. Opis:WATERPROOF ANTICHOC ANTIMAGNETIC STAINLES STEEL BACK UNBREAKABLEMAINSPRING 61660. Zegarek sprawny na poprawnym chodzie ,wizualnie prezentuje się świetnie. Duża męska linia z lat 70 o klasycznym kształcie. Indeksy godzinowe oraz logo na tarczy wypukłe , złocone. Wymiary 37mm. bez koronki 42 mm. z uszami. W komplecie nowy skórzany pasek . KULTOWY MODEL LAT 70- CIESZĄCY SIĘ SZALENIE DUŻYM POWODZENIEM. Nie wysyłam za pobraniem. Koszt przesyłki 11zł, paczka pocztowa priorytet 6 zł list polecony priorytet.
..."
Niewiarygodne, że mojemu egzemplarzowi udało się przetrwać najbardziej autodestrukcyjne lata mojego życia... Towarzyszył mi w naprawdę ciężkich przygodach. Cieszę się, że towarzyszy mi nadal.
Na marginesie - UNBREAKABLEMAINSPRING to kłamstwo...

Przyjście wiosny może chwilowo się opóźniło, ale mimo wszystko dzień mamy coraz dłuższy, słońca coraz więcej, więc i nastroje ogólnie zwyżkują. Ewa od jakiegoś czasu testuje wyjścia z Młodą 'do ludzi'. Grane już było Storo kilka razy, ostatnio kawiarenki przy Aker Brygge, a dziś nadszedł czas na jazdę testową metrem do IKEI. Był czas, kiedy mieszkając jeszcze w Pruszkowie odwiedzaliśmy IKEA Janki przynajmniej dwa razy w tygodniu. Ot tak - na obiad się jechało. Na cześć klopsików szwedzkich nazwaliśmy nawet kota ;) Dziś definitywnie przekonałem się, że to danie straciło dawny smak. Nadal jestem fanem wielu tanich i funkcjonalnych produktów, które można tam znaleźć. Wiele z nich ma na prawdę przyzwoitą jakość przy bardzo rozsądnej relacji do ceny. Ale IKEA w Norwegii nie jest tym samym co w Polsce. Bez zbytniego wdawania się w szczegóły - tak po prostu jest. Nie czuję jednak straty. Najwyraźniej ten związek wypalił się we właściwym momencie.

Na marginesie - wróciliśmy z nowym dywanikiem, stolikiem, ręczniczkiem, kubeczkami i pudełkami na zabawki.

Ostatni news dnia dzisiejszego ograniczę do przekazu obrazkowego:

Na marginesie - nie chodzi tu o reklamę aparatu telefonicznego.

 

torsdag 8. mars 2012

W kwestii rychłego nadejścia wiosny - odwołane do odwołania!

Jak to mówią Starzy Norwedzy: "Jedna łódka zaparkowana przed HRC wiosny nie czyni!" Takoż i w tym roku się stało. Nie dalej jak wczoraj chwaliłem się końcem zimy, po czym od wieczora poprzez noc troszkę nas przysypało...






Wykorzystując sytuację Skiforeningen przypomniało, że jeszcze zostało 20 dni do pośmigania na nartach:

Nysnø, sol, kollenbrøl og måneskinn

Nysnøen som kom i natt har bedret skiforholdene betraktelig! Det er meldt strålende sol hele helgen når våre største skistjerner skal konkurrere i World Cup i Holmenkollen.
Puchar Świata raczej sobie odpuszczę, ale na narty może uda się wybrać.

onsdag 7. mars 2012

Niedługo znowu kwiecień.

Tak, tak... już niedługo mam urodziny. W tym roku przypadają trzydzieste piąte. Ewa wzięła się już jakiś czas temu za przygotowania i kolekcjonuje prezenty. Się doczekać nie mogę! ;) Chciałbym też jednak wykorzystać tę "okrągłą" rocznicę i kupić sobie zegarek. Taki na wypasie. Mało to ma wspólnego z downshiftingiem, ale mam ochotę na samolubny i wstrętnie hedonistyczny skok w bok. Tak więc po raz kolejny zajrzałem dziś na Allegro zrobić mały rekonesans. W odróżnieniu od poprzednich poszukiwań - tym razem postanowiłem wrzucić rezultat na bloga.

Do tej pory byłem zdecydowany na Tag Heuer'a. Najlepiej z serii Aquaracer. Po części przez stary sentyment do sportów wodnych, trochę też przekonany głębokim spojrzeniem Leo, a przede wszystkim - bo mi się podoba. Na przykład taki:


Albo też taki:


Całkiem sympatyczne, klasyczne, sportowe Szwajcary.

Dalej - ciekawostka. Porsche Design. Nie lubię raczej takich markowych hybryd, ale sam zegarek niczego sobie:


Moją uwagę przykuła też Soja. Lubię takie toporne, ale mega przejrzyste rozwiązania:


Kolejna ciekawostka Szturmanskie "Gagarin". Zgodnie z opisem z Allegro:
"Model poświęcony wypadającej w tym roku 50 rocznicy lotu człowieka w kosmos - Jurija Gagarina. W 1961 roku Gagarin odbył pierwszy lot po orbicie satelitarnej Ziemi w statku kosmicznym Wostok, mając na sobie zegarek lotniczy Szturmanskie."


Ale jak dla mnie to już za duża ekstrawagancja...

I jeszcze jedna ciekawostka: Junghans 56/4501 z funkcją RADIOCONTROL - radiowej synchronizacji czasu z zegarami wzorcowymi w Niemczech (jako informatyk powinienem się chyba posikać z wrażenia):


Ale ten też nie do końca do mnie przemawia. Na marginesie - od jakiegoś jakiegoś już czasu wśród wyznawców krążą ploty jakoby to Apple miało wypuścić iWatch. I to sterowany głosem! (tu powinienem popuścić po raz kolejny):


Ja jestem jednak bardziej konserwatywny w tej akurat kwestii - zegarek powinien mieć wskazówki! :) No przynajmniej jedną... Tak oto dobrnąłem do zdecydowanego faworyta dzisiejszej klasyfikacji - Schaumburg Gnomonik GT One II. Muszę powiedzieć, że rzucił mnie na kolana.


Po prostu MUST HAVE! ;)

Dziś na marginesie dwie notki. Po pierwsze - nie ma co ukrywać - nie idzie mi tagowanie postów. Źle dobrałem kategorie, także tagowania nie będzie - do odwołania.
Po drugie - coraz silniej czuć nadchodzącą wiosnę. W Warszawie kolejna edycja targów Wiatr i Woda, a w Oslo przy Hard Rock Cafe obok Harlejów widziałem dziś zaparkowane takie cudo:


søndag 4. mars 2012

Pierwsze wrażenia

Tak więc dwa pierwsze dni w nowej pracuni mam już za sobą. Ta sama firma, ten sam biurowiec, to samo piętro, ta sama kantyna, te same twarze... W tych okolicznościach aż ciężko uwierzyć jak duża jest to dla mnie zmiana mentalna. Te same pomieszczenia w jednym momencie nabrały zupełnie innych kolorów. Świeższych. Nie mogę powiedzieć, że poprzednia praca (czytaj - poprzedni manager) była jakoś specjalnie katorżnicza. Wręcz przeciwnie - miałem tam ugruntowaną pozycję, doskonale znałem swoje obowiązki i wiedziałem czego się ode mnie oczekuje. Jednak dopiero taka zmiana pozwoliła nabrać odpowiedniego dystansu, który z kolei pozwolił mi ocenić przeszłość w porównaniu z teraźniejszością. To była doskonała decyzja (zmiana pracy). Bez cienia wątpliwości - po dwóch dniach w nowym miejscu mogę z czystym sumieniem tak stwierdzić. Zapomniałem już jakie to uczucie być traktowanym poważnie. Jak to jest, kiedy oczekuje się ode mnie kreatywnej pracy w zakresie odpowiedzialności odpowiadającym stanowisku na wizytówce. Jak to jest być obdarzonym zaufaniem przez szefa i kolegów z pracy. Do tego dochodzi zupełnie inne postrzeganie przez moich nowych szefów kultury korporacyjnej (to już chyba początki indoktrynacji) i tego jakim zapleczem i wsparciem powinna być korporacja dla pracowników. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że równocześnie są to narzędzia zniewolenia emocjonalnego, ale za to jakie miłe ;) No i cały czas porównuję moją obecną sytuację do tej sprzed kilku jeszcze dni. Tak z pozoru nieistotna zmiana, a jak jednak duża...
Tak więc na początek - sprzedałem ostatecznie duszę firmie z nadgryzionym jabłuszkiem w logo.
Niewykluczone też, że niebawem czeka mnie tygodniowa wycieczka... O przepraszam!! Wyjazd służbowy do Seattle. Dla drzemiącego we mnie potwora korporacyjnego nie może być lepszej pożywki. Urósł już do tego stopnia, że założyłem korporacyjnego bloga, gdzie mam już trzy korporacyjne wpisy. Ostatni z nich (najobszerniejszy jak do tej pory) spłodziłem dziś (sic!) I to do tego w języku lengłidż... Nie ma złudzeń - wsiąkam po uszy! A tak bardziej na serio - muszę postarać się przeanalizować obecną sytuację, żeby zapamiętać co sprawiło, że znów tak bardzo chce mi się  pracować. Fajnie by było odświeżyć sobie to uczucie, kiedy nadejdzie marazm. A że nadejdzie - nie mam wątpliwości ;)

Z pozostałych aktualności - Ewa zdecydowała się dziś na rozwinięcie kolejnych umiejętności twórczych. Tak na poważnie. Z zaangażowaniem, ale też i bez ciśnienia. Ogromnie się z tego cieszę i z radością zrobię więcej niż trzymanie kciuków, żeby ją wesprzeć w nowym przedsięwzięciu. Nie chcę za dużo zdradzać, bo to nie ten blog, ale jak dobrze pójdzie Ewa wróci do szkoły ;)

I na sam koniec - w kwestii zapuszczania korzonków ostatnio na tapecie jest Asker. Trzeba by wreszcie na jakiś visning się wybrać...

Małe Post Scriptum - przeglądałem właśnie starsze wpisy i trafiłem na ten, w którym wspominam jak ważny jest sen. Otóż ostatnio polskie i norweskie serwisy internetowe opublikowały artykuły opisujące wyniki badań, które to dowodzą iż potrzeba ośmiogodzinnego snu to wroga propaganda. Najnowsze badania dowodzą bowiem, że wydajniejszy model snu to 4 godziny + 2 godziny aktywności + kolejne 4 godziny snu. Opisy ludzi funkcjonujących w ten sposób można ponoć spotkać w literaturze sprzed wielu lat, także nie jest to wymysł naukowców XXI wieku. Muszę powiedzieć, że zdarza mi się często budzić po 4 godzinach snu. Zazwyczaj próbuję wtedy na siłę usnąć i niejednokrotnie kończyło się to dwugodzinnym przekręcaniem się z boku na bok. Następnym razem muszę spróbować się na te dwie godzinki 'zaktywizować'. Ot taka dygresyjka...