mandag 26. mars 2012

Miejskie - wiejskie żarcie

W weekend pogoda bardziej niż dopisała. Udało nam się wykorzystać oba wolne dni na dość długie spacery. W sobotę wybraliśmy się na bondensmarked, który tym razem miał miejsce w parku Birkelunden. Miło było odwiedzić nasze 'stare śmieci'. Co prawda mieszkaliśmy trochę wyżej - na Sagene, ale okolice Thorvald Meyers gate i Markveien odwiedzaliśmy wtedy nawet kilka razy dziennie.

Słońce w Oslo bywa naprawdę agresywne. Świeci tu pod dużo niższym kątem niż w Polsce. Nawet w południe atakuje prosto w oczy. Doceniłem inwestycję w korekcyjne okulary słoneczne. Mogłyby być nawet jeszcze ciemniejsze, ale komfort jaki dają i brak konieczności noszenia szkieł kontaktowych są nie do przecenienia. Mikrobi okulary zostawiła w domu, więc słońce trochę ją w końcu rozdrażniło. Po krótkiej kłótni usnęła jednak w drodze powrotnej.
Spacer rozciągnął nam się na ponad 5 godzin, także wygłodniali, zaraz po powrocie zabraliśmy się za obiad. Tym bardziej, że udało nam się na targu zaopatrzyć w małe eko-conieco.

 Rezultat, mimo małych niedociągnięć, smakował przewybornie. Za tydzień Ewa czaruje w kuchni.

W niedzielę wybraliśmy się z kolei za miasto na pierwszy visning. Mieszkanie rozkładem i metrażem było wręcz idealne. Do tego taras z ogrodem - rewelacja! Niestety - zaraz po wejściu do środka uderzył nas smród stęchlizny i wilgoci. W przypadku niemal 50-letniego domu była to natychmiastowa czerwona kartka. Szukamy dalej! Niemniej - spacer był udany, a przy okazji zafundowaliśmy chrzest bojowy wózkowi w konfiguracji spacerowej. Efekt - Mikrobi Approves! ;)

Dzisiejszy margines dotyczy historii z ubiegłego weekendu. Na początku marca złożyłem kilka wizyt w jednym z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów. W standardzie powinna wystarczyć pojedyncza wizyta, ale życie zgotowało mi kolejną mikroprzygodę, także moich wizyt było razem trzy. Ostatnia z nich miała na celu ponowne pobranie odcisków palców, bo pierwsza próba okazała się niedokładna. Dowiedziałem się o tym w piątek, ale tego dnia już nie zdążyłem, więc wizytę zaplanowałem na poniedziałkowy poranek. Domyślałem się co spowodowało zły odczyt - od tłuczenia się na perkusji mam paskudne odciski, szczególnie na kciukach. Ewa poradziła mi, ze na rehabilitację dłoni nie ma lepszego środka niż Grønnsåpe. Cały weekend spędziłem więc fundując moim dłoniom kąpiele, peelingi i wszelkiej maści inne zabiegi, mające na celu doprowadzenie kciuków do jako-takiego stanu używalności. Oczywiście nie udało mi się osiągnąć rezultatu, który dał by mi spokojnie usnąć. Z duszą na ramieniu stanąłem w poniedziałek rano w kolejce do jednego z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów. Nie byłem co prawda umówiony, ale wpuszczono mnie na szczęście. Nawiedzona specjalistka od psychoanalizy z okienka nr 3 najpierw gorąco przeprosiła mnie za zamieszanie, po czym poprosiła mnie o ponowne przyłożenie do czytnika czterech palców lewej dłoni - wszystkich za wyjątkiem kciuka... No cóż - przynajmniej się odmoczyłem przez weekend ;) Dziś otrzymałem ostateczne potwierdzenie, że wszystko przebiegło pomyślnie dla mnie i przez najbliższe 10 lat nie będę musiał odwiedzać jednego z najbardziej chyba strzeżonych w Oslo obiektów.

Ingen kommentarer:

Legg inn en kommentar