Czas na nową kategorię. Niech jej będzie "Dzienniczek - ku pamięci." Czasem zdarzają się w życiu momenciki, w których nie chodzi o filizofowanie, autoterapię, czy inne tego typu nabuchane tematy, ale mimo wszystko chciałoby się je odnotować. Taki momencik miał miejsce własnie dziś. Ale od początku...
Jeszcze w ubiegłym roku (hehe ;)) przeczytałem bloga, w którym autor udowadniał jak bardzo istotne jest pozwolenie sobie na 8 godzin snu każdej doby. Sporo było przytoczonych argumentów, które znowu można włożyć do wora z oczywistymi oczywistościami, ale które to nie każdy traktuje poważnie, czy świadomie. Na przykład - brak snu jest dużo cięższy do zniesienia niż brak jedzenia, czy picia. Dlatego też nie pozwalanie ludziom zasnąć uznawane jest za jedną z najbardziej okrutnych tortur. Ciekawostka - muzycy grający w orkiestrach przygotowując świeży repertuar śpią po 10 - 12 godzin dziennie (mowa była chyba o skrzypkach). I jeszcze statystyka - 95% ludzi potrzebuje 7 - 8 godzinnego snu. Kolejne 2,5% potrzebuje spać jeszcze dłużej. Oznacza to, że tylko 2,5% ludzi zadowala się krótszym snem. Niby blahostki, ale spełniły dla mnie rolę eyeopenera. Postanowiłem więc przynajmniej starać się spać te książkowe 8 godzin dziennie, co z Mikrobim jest prawdziwym wyzwaniem ;)
Link do wspomnianego bloga (udało mi się znaleźć): Sleep is More Important than Food.
Do pracuni wstaję o 6, także usnąć powinienem ok 22. Mikrobiego kompiemy ok 21, więc szybki prysznic i w kimonko! Taki scenariusz udało nam się zrealizować wczoraj. No prawie... Właśnie usypialiśmy, kiedy to niezmiernie ważnym telefonem poczęstowała nas teściowa (pozdrowionka). Mikrobi wypadł z rytmu, a my zaraz za nim. No i jak już otworzyłem drugie oko, tak potem nie mogłem już ich tak łatwo zamknąć... Ewa zwolniła ipada, więc przejrzałem kwejka, joemonstera i wszystkie inne serwisy z debilizmami. Przypomniało mi się, że chciałem doczytać jakie możliwości ma aparat, który kupiłem Ewie 'pod choinkę'. Problem w tym, że kupiłem chyba jeden z bardziej zaawansowanych kompaktów, a w założeniu chciałem dobry, mały, zwinny aparacik, którym Ewa mogłaby dokumentować rozwój Mikrobiego. Okazało się, że na szczęście prezent może być też klasyczną debil kamerą (uff..). I jakoś tak jak już w tym temacie - po raz kolejny zacząłem grzebać wśród testów obiektywów szerokokątnych do 'mojego' aparatu. W wakacje kupiłem zmiennoogniskową Sigmę i niestety do tej pory nie jestem w stanie jej opanować :( Tym razem postanowiłem spróbować stałoogniskowego obiektywu. Ale jak na złość nie byłem w stanie znaleźć takiego, który przy cenie z zakresu amatorszczyzny dawałby fajną jakość. Testy są bezlitosne. Tym bardziej, że szukałem obiektywu (teraz uwaga - profesjonalny tekst przekopiowany z profesjonalnego serwisu) "o odwzorowaniu rektalinearnym, czyli zachowującym linie proste" (Ewa strasznie nie lubi zniekształceń jakie robi Sigma). Także poraz kolejny starałem się znaleźć idealny dla mnie kompromis. Szanse na powodzenie jednak znikome - taki Canon EF 14 mm f/2.8L USM II w listopadzie ubiegłego roku wyceniany był na ponad 8 tysi peelenów, czyli tu będzie kosztował jakieś 15 tysi noków... Jak na moją zabawę w robienie zdjęć - zdecydowanie za dużo. Tym bardziej, że sam test nie powalał na kolana... Nie tracąc nadziei szukałem dalej, i tak gdzieś przed północą znalazłem! (fuck - snu zostało mi mniej niż 6 godzin). Moim kompromisem okazał się być Samyang 14 mm f/2.8 ED AS IF UMC (co to za firma?!?) Cena całkiem rozsądna, a do tego test i jakość zdjęć całkiem obiecujące! Także po krótkim śnie i szybkim dniu w pracuni pobiegłem do sklepu i z radością znalazłem obiekt pożądania ;) W domu szybki test i muszę powiedzieć, że jest rewelacja! Przy tak słabym oświetleniu z Sigmy nigdy nie udało mi się wycisnąć takich fotek. A to dopiero początek zabawy ;)
Budowa obiektywu niestety nie pozwala na stosowanie filtrów. Nie ma też auto-fokusa. Ale umówmy się - przy takiej cenie nawet nie ma o czym mówić... ;)
No tak - teraz jak to się ma do mojego downshiftingu? ;) Taki mądrala, a ostatnie pieniądze wydał na zabawkę... No cóż - jakiś czas temu próbowałem wytłumaczyć o co cho chłopakom w pracy. Otóż są trzy kategorie rzeczy: te, których posiadanie jest niezbędne do przeżycia; te, których posiadanie sprawia przyjemnośc; te, ktorych konieczność posiadania jest nam wtłaczana przez - powiedzmy - czynniki zewnętrzne, jak reklama, presja społeczeństwa, itp. Obiektyw wrzucam do drugiej grupy. Zdecydowanie ten zakup sprawił mi duuużo przyjemności (nie tak samo było z Sigmą). Mega-wypasiony Canon za grube tysiące byłby ekstrawagancją, ale Samyang (raczej nie zapamiętam tej nazwy) nie psuje mnie chyba aż tak bardzo... ;) Co więcej - dzięki temu zakupowi powstał kolejny wpis, a nawet dorzuciłem nową kategorię! Także jakieś plusy są - czuję się usprawiedliwiony ;)
A w pracuni mieliśmy małe podsumowanie ubiegłego roku. Nawet sporo udało nam się wyprodukować. Kolejny punkt - plany na rok bieżący. Nie będzie fajnie. Nie zapowiada się przynajmniej... I punkt trzeci - szefuńcio oficjalnie oznajmił zespołowi, że odchodzę z końcem lutego. Także 57 dni and counting... ;)
Ingen kommentarer:
Legg inn en kommentar